środa, 26 luty 2020 13:11

Takim przełomowym momentem był czas studiów. Pewnego dnia postanowiłam pójść do spowiedzi. Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Takim przełomowym momentem był czas studiów. Pewnego dnia postanowiłam pójść do spowiedzi. Tak po prostu. Nie był to czas ani Świąt Bożego Narodzenia, ani Świąt Wielkanocnych. Tak zwyczajnie, taka potrzeba. Po sakramencie pojednania stwierdziłam, że jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak głębokiej spowiedzi. Czułam, że ta spowiedź była inna niż dotychczasowa. Później zdarzyło się coś niezwykłego. Miałam sen.
Zdarzenie miało miejsce w Koszalinie (miasto z którego pochodzę) w okolicach katedry. Wysiadając z autobusu zobaczyłam w oddali mnóstwo ludzi, zaczęłam iść w ich kierunku. Kiedy się zbliżyłam zobaczyłam idącego z Najświętszym Sakramentem papieża Benedykta XVI. Powiedziałam wówczas na głos (nawet nie wiem do kogo): ja widziałam papieża w Gdańsku. I nagle pojawił się przede mną mężczyzna w długich włosach, białej, długiej szacie z emblematem na sercu. Położył mi ręce na moich ramionach i powiedział do mnie: Powinnaś iść do zakonu. Ja się zdziwiłam i odpowiedziałam: ale ja mam narzeczonego, chcemy się pobrać i mieć dzieci. Wówczas mężczyzna zniknął. Tak, spotkałam Jezusa. Bardzo długo ten sen nie dawał mi spokoju. A co, jeśli mam powołanie? Postanowiłam porozmawiać z pewnym księdzem. Doradził mi, abym modliła się i upewniła się, czy rzeczywiście to powołanie. Jeśli nie, mógł być to znak od Boga i ochrona przed szatanem, który chciał mnie ogarnąć. Powołania do życia w zakonie w sobie nie odnalazłam. Jednak wiem, że mam powołanie do życia w małżeństwie. Zdarzenie to umocniło mnie w wierze. Kolejne wydarzenie dla mnie ważne miało miejsce tuż przed śmiercią mojej mamy. Kiedy było już bardzo źle. Umówiłam się z moją babcią, że kolejnego dnia przyjadę po nią, aby jeszcze mogła się zobaczyć z moją mamą. Było już na tyle źle, że moja mama nie mówiła już nic. Była na silnych lekach przeciwbólowych. Choroba nowotworowa pustoszyła organizm. Zadzwoniłam wówczas do swojego księdza proboszcza z prośbą o modlitwę za moją mamę, bo już naprawdę jest źle. Po skończonej rozmowie wypowiedziałam na głos słowa: Boże, niech się stanie wola Twoja. Słowa te wypłynęły prosto z serca, poza umysłem. Trudno jest mi to opisać, gdyż po wypowiedzeniu tych słów, zdałam sobie sprawę, że mój umysł nie miał nad nimi kontroli. To mówiło serce, które zawierzyło zupełnie Bogu. Kilka minut po tym, siedząc przy mojej mamie i patrząc na nią zerwałam się i postanowiłam, że właśnie teraz w tym momencie muszę jechać po babcię. Nie mogę czekać do następnego dnia. Moja mama zmarła o godzinie 23.12 – parę godzin po tym, jak przywiozłam babcię. Wiem to na pewno, że to Duch Święty mnie natchnął. Dziękuje za to Bogu, jak również za to, że potrafiłam ten znak odczytać. Marta
Czytany 1350 razy

Skomentuj

Upewnij się, że zostały wprowadzone wszystkie wymagane informacje oznaczone gwiazdką (*). Kod HTML jest niedozwolony.

Top