Łk 9,18 - 24

23 czerwiec 2019

Łk 9,18 - 24
Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”. Oni odpowiedzieli: ”Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: ”A wy, za kogo Mnie uważacie ?”. Piotr odpowiedział: ”Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: ”Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Potem mówił do wszystkich: ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.

Temat dźwigania krzyża pojawia się dość często i to nie tylko na kościelnych ambonach, ale także w codziennym życiu codziennego Kowalskiego. A skoro z obfitości serca mówią usta (por. Łk 6, 45), to i w tym miejscu warto choć na moment się zatrzymać i zastanowić, jak mówię o swoim krzyżu powszednim - o trudnościach, zmaganiach, walce ze słabościami... oraz do czego mnie one prowadzą. Bo jeśli spojrzeć na dzisiejszą Ewangelię, to wniosek nasuwa się sam - im więcej tracę, tym więcej zyskuję. Jeśli jednak przełożyć to na życie, to niekoniecznie jest to praktyczne rozwiązanie. Raczej ze świecą szukać tych, którzy uwielbią Boga w tym, że np. choruje ktoś im bardzo bliski lub nawet sami zachorowali, w tym, że stracą coś materialnie wartościowego jak samochód czy mieszkanie... Brzmi okrutnie, prawda? A może właśnie ten krzyż, ta trudna po ludzku sytuacja jest sposobem Boga na doprowadzenie człowieka do zbawienia? Może to i brutalne, ale jakże prawdziwe, gdy np. uzależnieni mówią, że musieli sięgnąć totalnego dna, by mieć się od czego odbić i ruszyć dalej do przodu, do góry, do lepszego..., to tak samo jest i z krzyżem, który jest nam zadany. Do czasu, kiedy jest on jeszcze w miarę znośny dla człowieka, ten raczej roszczeniowo staje przed Bogiem i wytyka Mu braki, niedogodności, własne upadki... To takie ludzkie i normalne. Ale kiedy przez krzyż codzienności faktycznie się traci, to już nie ma co stroszyć się na Pana Boga, ale faktycznie Go naśladować i we wszystkim uczyć się Jego dróg. Bo przecież jeśli "stracę" swe życie z Jego powodu, to "zyskam" niewspółmiernie wiele. Tu trzeba "jedynie" serca otwartego. 
Panie Jezu, chcę zachować to życie, którego Ty chcesz dla mnie.

Top